5/12/2015

Moja ideologia



Jestem punkiem, pacyfistką, anarchistką.
Nie, wcale nie. Nie potrafię zmieścić się w ramach wyznaczanych przez te słowa. Kto wie, może jestem na to za gruba, albo moja wiedza i światopogląd jest zbyt obszerny...
W każdym razie określam się nimi, jeśli chcę by ktoś ujrzał kawałek mnie w ramach... lub kawałek ramy we mnie, ale zdecydowanie ideologia w całokształcie wybiega poza granice.
Jestem pacyfistką. Pacyfizm jest dobry, wypiera niepotrzebną przemoc z człowieka. Pacyfizm jest zły, przemoc i samoobrona uwarunkowana jest w naszych genach. Gdy trzeba – walcz, gdy nie – wykorzystaj słowa. Jednak jestem całkowicie za pacyfizmem jeśli chodzi o motyw wojny. Śmierć w imię czego? W imię ojczyzny? Religii? W imię honoru, w imię kawałka ziemi, na którym losowo się urodziłeś? Śmierć za schronionych i grzejących dupę władców, oglądających kataklizm ze spokojną miną? Jak dla mnie życie jest ważniejsze, niż śmierć w imię ideologii. Jednakże jak odpowiedzieć na wojnę, jeśli nie wojną? Jak powstrzymać się od przemocy, gdy inni atakują przemocą? Wojna jest niehumanitarna, a ci, co ją wywołują są upośledzeni umysłowo.


Jestem anarchistką. Świat bez nienawiści, bez zbędnej walki o granicę, którą wyznaczono na mapie kreskami, bez tej pogoni za pieniądzem. Gdyby jednak wprowadzić anarchię w dokładnie tym momencie, większość po prostu pozarzynałaby się jak świnie, nie wiedząc kompletnie po co to robią. Anarchia jest utopią, w każdym razie w naszych czasach. Jak dla mnie jednak jest piękną ideologią, wierzącą, że kiedyś ludzie nie będą stali naprzeciw siebie, a ramię w ramię. Podobno jesteśmy czymś więcej niż zwierzętami, czemu więc nie potrafimy wyzbyć się tych niepożądanych odruchów? ;) Podobno anarchia jest antysystemowa, tylko... ona sama jest pewnego rodzaju systemem.
Gdy ludzkość dojrzeje, anarchia przyjdzie sama.

Jestem punkiem. Ano, ubiorę się jak punk, wyjdę na koncert, jednak nie będę notorycznie walczyć z systemem, jeśli wierzę, że system odejdzie sam, a walka z nim w tym momencie, żeby nad nim zwyciężyć jest wręcz niepożądana. Będę starać się, by mnie nie przytłoczył, chociaż pochłania wszystkich, nie pytając, już od chwili narodzin. Wdziera się w życie, zostawia ślad i kieruje cię wedle schematów, ukazując czarne i białe.
Nic nigdy nie jest czarne i białe.
Nikt i nic nigdy nie jest całkowicie białe.

5/07/2015

Koncerty



Ścisk, tłum, pot, za głośno! Co ci się w tym podoba?!
A wiele, szczerze mówiąc. Nawet ta fala spoconych ludzi naruszających moją silnie wyczuloną przestrzeń osobistą. Nawet te niezliczone upadki w pogo, siniaki po dzikim tańcu i zwyczajnie obolałe całe ciało po paru godzinach podskakiwania.
Dwa dni majówki spędziłam na koncertach trwających wręcz od rana do nocy. Moje mięśnie są całkowicie padnięte, a ja cała poturbowana, ale nawet w najmniejszym stopniu tego nie żałuję. Chociaż z początku całą majówkę miałam przesiedzieć w domu, oglądać jakieś seriale (The Walking Dead najpewniej...) i jeść. Tylko że przyjaciółka zrobiła do mnie szybki telefon z informacją, że ma dla mnie wejściówkę i mam się pojawić tego samego dnia na koncercie.
Może i nie była to typowa muzyka, której zażarcie słucham, ale pogo było niczego sobie, a atmosfera wręcz upojna. Każdy pod sceną się do siebie uśmiechał, rozmawiał na luzie, chociaż kompletnie nie znał drugiej osoby i darł się w marnej imitacji śpiewu w akompaniamencie do wokalisty.
Każdemu polecam żeby chociaż raz zaznał takiej atmosfery i poczuł ten tłum przekazujący energię. Nawet, jeśli nie jest miłośnikiem muzyki, nawet jeśli słucha Mozarta, muzykę klasyczną, czy w ogóle kompletnie ma w nosie to, co jest tak zapalczywie tworzone przez tak wiele osób.
Oczywiście, jedynym wyjściem z takiego tłumu była fala. Bycie unoszonym na rękach przez tak ogromny tłum to jedna z rzeczy do spełnienia przed 18... i się spełniła! Tak samo, jak podpunkt 15 mówiący o śpiewaniu z wokalistą do mikrofonu, chociaż na majówce nie było takiej możliwości...
Moje zdjęcia z koncertów najczęściej bywają kompletnymi porażkami. No cóż, w końcu kto chce zdjęcia, gdzie wygląda jak zmęczony, spocony małpiszon? Ale fotografowie nie rozumieją i dalej strzelają fotki. ;/ W każdym razie wrzucę tu te mniej drastyczne.





Tak, na każdym jestem ja.
Tak, mam krótkie włosy, zwłaszcza teraz...
Tak wiem, ze świecą tu szukać kogoś, komu spodobałby się ten post.
 I tak wiem, wyglądam jak zdołowany życiem chomik :|

~***~

Mimo wszystko, zapraszam do obserwowania i komentowania (:

4/26/2015

Indie




Albo odnoszę tylko takie wrażenie, albo Indie stało się bardzo popularne. W każdym razie na stronach pokroju tumblra widać duży wysyp „#indie”, nawet nie zawsze adekwatnie do treści...
Czy ktokolwiek wie, co to jest Indie? To nie tajemnica, że skrót pochodzi od słowa Independent, tj. niezależny i równocześnie oznacza indywidualizm. Już samo użycie tych dwóch wyrazów w określaniu Indie wręcz uniemożliwia większą generalizację tego nurtu. Ale postaram się to nieco przybliżyć.
Indie propaguje indywidualizm, co za tym idzie, ludzie, którzy uważają się za Indie robią to, co kochają i co uważają za najlepsze dla samego siebie. Bardzo ważna jest tu muzyka, o której można powiedzieć tylko tyle, że jest kompletnie indywidualna w tym nurcie i nie da jej się objąć sztywno ramami. Bycie Indie polega na byciu sobą, okazywaniem tego w swoim stylu, byciu odważnym, żeby wyrażać siebie. Chodzi o to, żeby nie martwić się opinią innych i robić to, co sprawia nam przyjemność. Tworzyć swój własny styl, słuchać swojej własnej muzyki, mieć swoje własne zdanie i nie bać się o nim mówić publicznie.
Indie kładzie nacisk na wyrażanie siebie w artystyczny sposób, poprzez malowanie, pisanie, granie czy temu podobne. Z własną opinią wiąże się jednak większa wiedza w temacie i szeroki zakres informacji, a o swoich zainteresowaniach powinno się mówić otwarcie, nawet jeśli nie są popularne, czy szeroko akceptowane.
Indie to bycie sobą. W takim wypadku każdy powinien być Indie.



~***~

Znowu się leniłam, wieeeeem.
Jakoś się gubię. Tylko nie wiem gdzie i co tak właściwie gubię.
No nic... może się odnajdę.
popytaj mnie - ASK 

3/23/2015

Mojej motywacji nie ma w łóżku.



Ogólna bezczynność, poczucie beznadziei i cenny czas przemykający przez palce. Obijanie się przed telewizorem, przed komputerem, leżąc na kanapie brzuchem do góry... Niezadowolenie, rozlazłość i wszechogarniająca nuda?
Często czuję, jak ucieka mi przez palce coś ważnego. Zwłaszcza, kiedy siedzę w internecie oglądając słodkie kotki, czy wlepiając oczy w jakiś bezbrzeżnie durny, długi i niesamowicie zajmujący czas serial. Czasem mam tego dość, ale czuję się na tyle bezsilna, że nie potrafię nawet tego zmienić. Innym razem mam chwilowy przypływ energii, czuję, że mogę zrobić coś ze swoim życiem i wziąć sprawy w swoje ręce, ale to uczucie motywacji i ogromnego samozaparcia szybko mija.
Przecież chcę coś osiągnąć w swoim życiu, mam własne pasje, dążenia, pomysły na wolny czas! Tymczasem siedzę i wlepiam oczy w ekran, kiedy mogłabym pojeździć na rowerze, popisać, czy po prostu wyjść z psem na spacer. Czuję się tak okropnie rozlazła i na szczęście zdaję sobie z tego sprawę i chcę coś zmienić. Na chceniu zazwyczaj się kończy.
Potrzebuję silnego kopa w tyłek, ogromnej motywacji i niesamowitego uparcia, z resztą pewnie jak wiele osób.
Rozwijanie swoich pasji jest dla mnie nadzwyczaj ważne. Czuję się szczęśliwa pisząc, montując jakiś film, czy bazgrząc w zeszycie kolejną podobiznę smoka. Artystyczna ze mnie dusza i nawet przygrywanie na gitarze wydaje się dla mnie niesamowitą rozrywką. Potrzebuję jakichś atrakcji i ciągłego robienia czegoś, bo inaczej kompletnie się rozleniwiam i staję się osobą aspołeczną, leżącą wciąż na łóżku i myślącą „a co by było gdyby”.
Myślę, że robienie tego, czego się pragnie z pasją i zaparciem jest jedyną drogą do sukcesu. A bzdurne gadanie o wymaganym talencie do wykonywania czegoś artystycznego jest zdecydowanie wyssane z palca. Owszem, można mieć do czegoś „dryg”, ale jeśli kocha się to, co się robi to jest już połowa wygranej, drugą połową jest niesamowicie ciężka praca i długa droga, jaką trzeba pokonać, aby osiągnąć sukces. Mówienie, że nie ma się talentu do czegoś, co się kocha robić jest jawną bzdurą, wystarczy solidny trening!
Trzeba tylko znaleźć skądś motywację, a to wcale nie takie łatwe. Każdy ma coś swojego, co go napędza do pracy. W moim przypadku to muzyka, jakiś ciekawy obrazek, czy amatorsko zmontowany film. A najlepszą motywacją to jest ruszenie się i zaczęcie coś robić, ale im dłużej myślę o tym, że powinnam w końcu wstać i się zabrać do roboty, tym bardziej odwlekam to w czasie i tym mniej mi się chce.
I, jak zwykle, kończę oglądając słodkie kotki w internecie.
Chęć zrobienia czegoś może dotyczyć wszystkiego. Pracy nad ciałem, jakiegoś projektu do oddania w terminie, pisania czegoś na bloga... Potrzebna jest do tego systematyczność i ciężka praca, bo ot tak, za pstryknięciem palców nic się nie pojawi, niestety. Trzeba być wytrwałym i wiedzieć, czego się chce.
Dobrym sposobem jest wypisanie na kartce swoich celów, lub jeśli ma się jeden główny, do którego się dąży, to wypisanie wszystkich jego zalet.
Praca, praca, praca. Inaczej nic się nie osiągnie!


 

Potrzebuję się zmotywować, ostatnio miałam naprawdę ciężkie dni :)

3/10/2015

18 rzeczy...




Tydzień temu, to jest 03.03, miałam urodziny. Brzmi dramatycznie, ale to nic szczególnego, w końcu każdy ma je co roku. Został mi więc rok do teoretycznej dorosłości, chociaż mam świadomość, że nic to nie zmienia, no, może będą mnie mogli zamknąć w więzieniu. Ale dorosłość, nie dorosłość, wiek tego nie warunkuje i osiemnastka, jak dla mnie, nie będzie żadnym wielkim świętem.
Mimo wszystko, w dzień swojej siedemnastki stwierdziłam, że zrobię listę rzeczy, które koniecznie muszę wykonać przed 03.03.2016. Są to punkty, które mają mi sprawić radość, plan działania jedynie dla rozrywki i mam nadzieję je wszystkie spełnić.
I wpadłam na pomysł, że je tu ujawnię. Ot tak.

1.- Napisać trzy historie.
Ostatnio idzie mi z tym bardzo ciężko i nawet wyskrobanie najmniejszego opowiadania przechodzi wszystkie możliwości (włączając w to moją aktywność na blogu)



2.- Dobrze się bawić na dziesięciu koncertach.
Dziesięciu! Nie wiem, co miałam w głowie, pisząc ten podpunkt. Skąd wezmę te 10zł na pojedynczy wypad?! Chyba muszę poprawić kondycję, bo dziesięć razy pogować w jednym roku jak na razie przerasta moją aktywność fizyczną...

 ps. tak, to ja na zdjęciu


3.- Zrobić własną huśtawkę.
Tak, nawet mam miejsce. Potrzebuję sznura/łańcucha i jakąś deskę, z której nie będą mi się drzazgi w tyłek wbijać. No, potrzebuję też wejść na gałąź odchylającą się tuż nad wodą i z tym wolę poczekać do wakacji, znając moją tendencję wpadania do rzeki.


4.- Postawić irokeza.
Stawiałam parę razy, ale nigdy nie sobie i chociaż tutaj nie sprecyzowałam, to miałam na myśli moją szopę na głowie. Nie mam pojęcia, jakim cudem mam zamiar to wykonać.

 (to mój pancur <3)

5.- Z oszczędności kupić nowy komputer.
Jakich oszczędności! Wszystko ucieka na słodycze i koncerty...


6.- Przestać odkładać wszystko na później.
Dobry pomysł, to samo tyczy się pisania na blogu!


7.- Nakręcić i zmontować film.
Czekam na moją upragnioną kamerę... ale droga poczta stwierdziła, że opóźni przesyłkę, bo jej to się nigdzie nie śpieszy!


8.- Spędzić noc pod namiotem.
Znów niesprecyzowane, ale nie chodzi mi o rozstawienie namiotu w ogródku. Co prawda, już raz tak zrobiłam, ale to było dawno i nieprawda i chcę jeszcze raz!


9.- Wykąpać się w jeziorze.
Taak... tylko potrzebuję do tego jeziora, a w okolicy znajduje się tylko Widawa, tj rzeka.


10.- Zarobić pieniądze.
Niby nic, niby nieważne, niby nie potrzebne do szczęścia, ale codziennie potrzebne do przeżycia.


11.- Napisać coś fajnego na murze.
Odezwała się we mnie natura wandala?


12.- Napisać własną piosenkę.
Ogółem pisanie przysparza mi kłopotów ostatnio...


13.- Pofarbować włosy na nienaturalny kolor.
Od wakacji bez przerwy ciapię się na ten rudy i rudy. Chyba w końcu zmienię płytę i zrobię sobie czerwone, ot co!


14.- Narysować smoka na płótnie.
Potrzebuję płótna, ale ostatnio nie widziałam, żeby chodziło samowolnie po ulicy. To się wiąże z 10 punktem.


15.- Zaśpiewać do mikrofonu na koncercie.
Robiłam to już parę razy i zdecydowanie podczas tych dziesięciu koncertach przytrafi się taka szansa.


16.- Być niesiona przez tłum na plecach.
BŁAGAM!


17.- Zrobić całodniowego tripa rowerowego.
Wstać o 7 i wyjechać gdzieś daleko. Do plecaka wziąć jakieś kanapki i wrócić dopiero, kiedy się ściemni.


18.- Zjechać z górki na sankach!
Potrzebuję górki! I sanek! I śniegu! Chociaż nie lubię zimy...

Czas start, mam nadzieję, że gdzieś we mnie odnajdzie się tyle samozaparcia, żeby wszystko spełnić. Z natury jestem okropnym leniem, a jak już zaczynam coś robić, to albo nie kończę, albo popsuję... W każdym razie mając konkretnie ustalone cele sądzę, że mi się uda, zwłaszcza, że będzie to dla mnie zabawa.

2/08/2015

Ahoi!



Od mojej ostatniej ingerencji w jakiegokolwiek bloga minęły wieki... Tymczasem założyłam kolejne konto, nie mogąc się dobić do tego. „Zapomniałam hasła”, jakie to banalne! Na szczęście niedawno zostałam oświecona, że takowe można przywrócić.
No i przywróciłam.
Tymczasem zamiast Kwas, wita Qwas. Przechrzcili mi literkę, a skoro już sobie taką plakietkę wyszyłam na katanie, to i niech w internetach tak już będzie.
Ale wracając, zaczynam tu od nowa. Zaczynam wszystko od nowa.

O czym ma być ten blog? Trochę o mnie, o moim zdaniu. Będę się wypowiadać, pleść trzy po trzy i tym podobne. Podczas mojej przerwy od blogosfery trudno powiedzieć bym próżnowała, więc niedługo pewnie pojawi się jakieś opowiadanie tu i ówdzie, ale nie mówię hop, bo zanim skoczę się wywrócę.
A Czarny Mazak oficjalnie został zmieciony z powierzchni internetu i zdechł, nie doczekawszy końca. Ale to nie ważne, wróciłam, tak? Ktoś się cieszy? Mam świadomość mocnych zaległości na blogach, ale każdy kto napisze tu komentarz może liczyć na to, że u niego nadrobię.

To może trochę o mnie opowiem, chociaż było już to przetrawione.
Jestem Qwas, w miejsce zamieszkania zawsze wklepuje „Wonderland”, więc może i tym razem tak napiszę.
Trochę ze mnie punka, ale nie ucieram się w schematach i trudno mnie w jakimkolwiek utrzymać, chociaż ubiorem się podpisuję pod subkulturę. Mało ze mnie Oi’owca, raczej jestem kopniętą anarchistką, ale przywitanie mi się podoba - nie każdy je rozumie.
Uwielbiam smoki. Rysować, opisywać, oglądać... cokolwiek, smoki życiem.

Farbuję się na rudo i to podobno x2 do fałszywości i wredoty...
Interesuję się psychologią, psychiatrią, a schizofrenia to okrutna królowa wszystkich chorób, jakie dotąd poznałam, ale nadal wściekle fascynująca. Skąd oczywiście, nazwa bloga.
Według psychiatria.pl:

          "Schizofrenia Hebefreniczna charakteryzuje się dziecinnym i zdezorganizowanym zachowaniem chorego, jego uczuciowość jest płytka i niedopasowana do sytuacji, zaś jego wypowiedzi i zachowania są chaotyczne i bezcelowe."

Trochę gram na gitarze akustycznej, głównie na ulicy z brudasami.
O no i uwielbiam czytać. Czytać, pisać.
Podobno osóbka ze mnie pełna energii i zapału by żyć i się bawić i w sumie się zgadzam, chociaż każdy ma swój dołek, a ja ze swojego dopiero ostatnio się wykopałam i ujrzałam światło dzienne.
Mam zamiar uderzyć trochę w fanfiction Potterowskie, ale mam też parę pomysłów na coś własnego...

Cóż... witam znów!